"Pastwisko losu" – Piotr Prokopiak
Wydawca: SAPiK Szczecinek 2009
Druk: TEMPODRUK Szczecinek
ISBN 978-83-61291-96-1
,,To było marzenie mojego życia - siedzieć i czytać Biblię.
Ale tak się nie stało"
( P.Śpiewak ,,Dziennik"16-17.02.2008r.)
* * *
wiatr zrywa się do modlitwy
na czterech ewangeliach świata
ten co rozczesuje cumulusy
rozlicza z każdego promienia
metafizycznej waluty
puszczonej w obieg przymierzy
pyta
na co przetrawiłeś moje piękno
rozbiłeś konwie świętości
wznosząc świątynie
pełne myszy i karaluchów
jakim mlekiem karmiłeś niemowlęta
że wierzą we mnie
zamiast wierzyć mi
* * *
z czwartą czternaście
jest jak z nowym pokoleniem
mleczna zupa na polach
i popiskiwanie w kojcach gniazd
wywołane z klepsydr ważki
sylabizują epos o Gilgameszu
zakwitają aleje
promenady nieśmiertelnych bogów
po których śnią metaforą
wiecznie głodni amatorzy
na miłość
i
rozpacz
bo w jeziorach
płynne palce
czeszą wodorosty topielców
runo
rozpruwane poezją przeklętych
drąży wątek ciemności
nie każdy będzie żyzną glebą
nie każdy załapie się do wieczności
* * *
pod skórę
zielonosine niebo
wciska fatalizm
cienie spadają z gzymsów
rozpryskując
na cztery strony wzruszeń
stęsknione maciejki
taka duchota w myślach
spękane bluszczem słowo
wznosi się i opada
na ramionach
działkowych pomp
kikuty nadpalonych drzew
wabione wrzecionem zmierzchu
podchodzą
trawiąc w opasłej ciemności
mleczną parasolkę
zgrabnej przewodniczki
* * *
synu
nie spoglądaj w to okno
tam posępne ptaki
wiją psychozy
w czuprynach drzew
nie ufaj smugom
pstrych świtów
co płoszą prawdę
kiczowatym konfetti
jesteś cenniejszy od wróbla
wytrzymasz
ból niejedną ma granicę
* * *
za rubieżą poznania
oceaniczne puszcze
nieskalane toporem
prymitywnych osadników
ociemniali słoneczną gnozą
wpatrzeni w ubity żwir
pod myślami
budują megality
z drobin objawienia
Boga się bój
i przykazań Jego przestrzegaj
bo cały w tym człowiek
instrukcja była prosta
chociaż zbyt nieprzyjazna
do wykucia
po ciemnej stronie nerek
Grześkowi
* * *
las nie skąpił grzybów
zbudzonych krzątaniną żuków
karmionych mgłą
skrajem iglastych otchłani
przebiegały smugi saren
zające nasycone strachem
unosiły nasze słowa
w płochliwy horyzont
poprzez rzeźbione bólem
pieczyste pola
osadzeni na kamieniach
wtęczaliśmy się
w zadziobane ptakami niebo
czasami rozrywane
grzmiącym pługiem
Nie Anonimowy
zna wszystkie
odsłony ulicy
wkuty w bramę
jak Prometeusz
karmi wątrobą
drapieżne zmory
oswaja
wyrywające żyły
rothweilery trzeźwienia
gdy świt rozkleja
witryny sklepowe
z drżeniem
podnosi jak hostię
dziesięciogroszowy okruch
on filozof dnia powszedniego
poeta niskich instynktów
rozumie świat
podzielony na wybranych
ze stygmatem moczu
na spodniach
i tych zmrówczonych
klepiących dni
ku chwale złotego cielca
wieczorami
rozgrzesza zdeptane chodniki
wznosząc ku lampom
nalewkę refleksji
Anonimowy
zna wszystkie
odsłony bramy
pamięta rebusy
odpryskujących lamperii
i świtów
spływających uryną po ścianie
obawia się
potknięcia na ulicy
zbyt długiego zarostu
rumieńców
uszy ma wyczulone
na podejrzliwość
ewangelista nowej wiary
z gorliwością neofity
zaprzecza marzeniu
o kontrolowanym przepływie
związków chemicznych
i wpływie suchych kaców
na potencję
w snach
dręczą go
nawalone alkomaty
wykazujące
jeden i więcej
promila wstydu
śp.Wiesławowi Uptasowi
Umyka nurt rzeki
jak mogłem nie wiedzieć
Parsęta podąża dalej
w przyszłość
tylko my zostajemy
rozczarowani na proch
nasze domy
ze zdziwionymi oknami
jakby nie dowierzając
hołubią przez chwilę
depozyt opadłych jak liście ubrań
książek nie doczytanych do puenty
myśli zbyt zielonych do wyznań
a ziemia
kiedyś gorejąca pod stopami
już nie wypuszcza
z brunatnych lędźwi
21.10.2008 r. Kołobrzeg ul.Zygmuntowska
* * *
ulica zmielona z liśćmi
jeszcze jeden wrzesień
pierwsze mroźne szeptanki
do ściekowych małżowin
w ludzkich zaułkach
stygnące paleniska
i nastroszone dęby komunałów
trzeba wypełnić czas
czas wypełnić trzeba
coś zjeść
spłodzić
zabawić się
zmęczyć
na końcu plunąć z kominów
przetrawionym tlenem
gdzie ulotność
i konfrontacja z wiatrem
* * *
poddać się
po co wierzgać
przeciw ościeniowi
to nie twoje
państwo
podwyżki
partie
kościoły
pędzące wiarę galonami
jak bimber
możesz sobie pogadać
zachłysnąć frustracją
zrobić miejsce
dla następnych
znaczysz tyle
ile konsumujesz
umarli wiedzą wszystko
i
nic
co boskie
nie jest trendy
don kichotów
rozszarpują wiatraki
anioły skrzydłami
zamiatają ulice
List Aleksandra VI Borgii do kochanki
droga Lukrecjo
palą mnie myśli
i gryzę pierścienie
wspominając błogosławieństwa twych bioder
przejdę jednak do meritum
rzeczony Jezus z Nazaretu
był jak się spodziewałaś
nauczycielem kociej wiary
i mówię to ex catedra
otwarcie stał w sprzeczności
z matką siedmiu wzgórz
paliliśmy na stosach Pismo Święte
włącznie z czytelnikami
teraz kartkując zakurzone teksty
nie mogę zaprzeczyć
słuszności takiego postępowania
mam Jezusowi do zarzucenia nieortodoksję
pochwałę odstępstwa
powiadał On
że tylko przez Niego
mamy dostęp do Boga
to zuchwałe nadużycie
czyni bluźnierczym
molestowanie petycjami Jego matki
i legionów innych upośredniczonych
powiadał
jeden jest Ojciec Święty
w niebie
mój urząd zadaje kłam temu twierdzeniu
sam będąc ojcem świętym
z niebem nie mam nic wspólnego
miałem wielu poprzedników
a już następni
czepiają się tronu
trudna to funkcja
poświadczają kroniki
te trucizny
sztylety
choroby (również te wstydliwe)
o zmartwychwstaniu Formozusa nie wspomnę
powiadał
mój Ojciec nie mieszka
w świątyniach ręka ludzką budowanych
sama oceń fałsz tej teorii
przecież od wieków
w każdej dzielnicy
zamykamy boga w złotych pudełkach
powiadał
o czczeniu Stwórcy w duchu i prawdzie
nie zamieniając Jego chwały
na podobizny i obrazy
to oczywiście godzi w nasz folklor
i wielbię mądrość
wymazujących jedno z dziesięciu przykazań
Lukrecjo drżę cały
nie koniecznie z przyczyny
tego kacerza
któremu i teraz
nie poskąpiłbym gwoździ
wierz mi
to tylko czubek
masywów górskich Jego herezji
będącej tak prostacką w przesłaniu
że poprawiając
należy ją komplikować
inaczej beczące masy
obejdą się bez nas
nie pojmuję
tajemnicy tej niebezpiecznej księgi
zwiedzenia wolną lekturą
pozbawioną naszych pręgierzy
oby Gutenberg ze swoim wynalazkiem
nie wyszedł z kręgów piekielnych
Lukrecjo
teologiem nie jestem
ale miłością ogarniam dusze
i ciała (szczególnie żeńskie)
dzieci czynię kardynałami
i pieszczę w sposób wykwintny
wiesz o tym najlepiej
córeczko moja
kończąc pouczenie
o zgubnym wpływie Biblii
na monopol rzymskiego imperium
załączam zaproszenie
na Bankiet Kasztanów
twój tatuś
święty
Patrząc z boku
mając dobry fach w ręku
wolałeś się włóczyć
porzuciłeś braci i siostry
wyparłeś się matki
uprawiałeś znachorstwo
pędziłeś alkohol
nie byłeś patriotą
rodzina miała ciebie za wariata
pomiędzy aniołami a szatanem
łapałeś niebieskie migdały
w towarzystwie podobnych tobie lekkoduchów
(samych mężczyzn co również podejrzane)
nie posiadając stałych dochodów
żyłeś z datków
zyskałeś miano anarchisty i fanatyka
za krytykę tradycyjnej religii
uznano cię bezbożnikiem
opluwany i przeganiany
nauczałeś sekciarsko jedynej słusznej
(w twoim mniemaniu) drogi
skończyłeś jak kryminalista
z takim CV mógłbyś być
np. piotrem prokopiakiem
a zostałeś mesjaszem
Ty jesteś Piotr...
z którego zrobili
przekornego ciecia
galilejskiego trefnisia
z wielkimi atrapami kluczy u szyji
masz warować
w obszczanej przez demony bramie
i dowcipkując
przepuszczać eklezjalną elitę
na wyższe piętra
niebieskich sfer
pogodzony z rolą
czekasz na petentów
siorbiąc rosół z kura
piejącego gdy zapierałeś się Pana
za udział w taniej komedii
żona ciosa
kolejny kołek na głowie
bo podobno heretyckie sukinsyny
dorobili autentyczne klucze każdemu
od faryzeuszy po najbardziej cichego
wyznawcę rabiego
Pokolenie WJ
zakochane w bibliotekarkach
podnosiło czytelnicze statystyki
budząc się z głową w Sztandarze Młodych
chadzało na pielgrzymki majowe
podszczypując do krwi robotniczej
aktywistki rewolucji hormonalnej
pamięta busole syrenek
pierdzące imperialistom w nosy
homilie ojca sekretarza pierwszego
i suknie nietoperzy
umykające mercedesami przed Bogiem
dawcą władzy ( także tej ludowej )
nadal ma sny czekoladopodobne
nie boi się czarnej wołgi
przed którą matki strzegły
słuchaczy przemądrzałego uszatka
niech podjeżdża
zabiera utrącone złudzenia
z reżimu którejś tam Rzeczy(nie)pospolitej
pamięci trojki przyjaciół
których ból
nie zmieścił się w życiu
Cztery części zagubienia
Część I
Do Oli
licząc paciorki latarń
mieliśmy przeskoczyć czas
zabrać pod rzęsami niewinne
zjednoczone spojrzenia
lecz
wędrówkę do miast baśniowych
zniechęciła czerń rozpadlin
muszę przepraszać
skamląc do starych murów
zdejmować bojaźń z katafalku
ponieważ wszystko co posiadałem
jest na odległej planecie
Część II
Do Halinki
kto ciebie oplótł
pajęczą pętlą
ścisnął serce
hiszpańskim butem
nasze pożegnanie
pełza po klepsydrze kanionu
gdzie wrzuciliśmy
rozmowy o Dostojewskim
propozycje niedwuznaczne
i mój chłoszczący żal
kiedy uciekałem w ślepotę
ze szlaku twojej samotności
na zdjęciu z podstawówki
nadal jesteś
uczesana w kitki
Część III
Do Jasia
wypluło cię życie
na boże jeziora
szkutniku słów i obrazów
powracasz
z przypływem szant
snutych w duszebnych tawernach
zbutwiałe łodzie
chłoną zmarszczki wód
i leżę bezsilny
wobec mgielnej legendy
wciąż szukam osłody
bo może w ułamku
czterech pięter
zobaczyłeś
,, pierwszy promień słońca " *
Część IV
Do...
myśl uderza w niebo
niespokojne
wytarte oczy
rażą gwiazdy
rzucone na grzbiet pumy
jak oskarżenia
dlaczego wbijasz we mnie
opiłki tęsknoty
lęku
że przekroczywszy
zawsze otwartą bramę
napotkam jedynie
rozstanie
* słowa z wiersza Jasia