Wywiad dla "Fabryki Ludzi"
Elizy Chojnackiej
Minęliśmy się zawodowo, ponieważ mieliśmy wspólnie wystąpić na Potyczkach Literackich w Gorzowie, wtedy jakoś nie było mi po drodze… Mam coraz większe opory występować publicznie. Zauważyłam, że komfortowo czuję się przy klawiaturze i wolę tu pozostać. Jest bezpiecznie i zawsze ciekawie. Zaintrygował mnie jednak Piotr Prokopiak. Choć moja dusza w ostatnich czasach wiruje w średniowieczu, w epoce międzywojennej, przez chwilę spoczęła na tym nazwisku. Kiedy przeczytacie wywiad, będziecie wiedzieć, dlaczego… Chciałam go mieć w swojej Fabryce Ludzi. I udało się.
Nie chciałabym rozmawiać z Tobą w sposób szablonowy. Tak, jak zwykle się rozmawia o prozie, poezji. Szczerze przyznam i tu pewnie sobie narobię wrogów, że nie jestem zwolenniczką poezji. Krótkie formy nie trafiają do mnie. Według mnie trudno jest w kilku zdaniach zawrzeć emocje, które łatwiej jest wyrazić za pomocą prozy.
Szablony i schematy myślowe (owo sławetne stachurowe schemacie/ kacie z „Kropki nad ypsylonem”) zabijają w nas to co autentyczne , co sprawia, ze jesteśmy odrębną jednorazowością na przestrzeni wieków. Zgodzę się, iż trudniej zawrzeć istotę rzeczy (wszak nie tylko o emocje chodzi) w kilku frazach, niż za pomocą prozy. Może właśnie na tym polega siła poezji. Na celności i skuteczności „skondensowanego” przesłania. Czasem jeden strzał snajpera jest bardziej efektywny, niż seria z kałacha. Zajmuję się poezją i prozą. Niektórzy nawet twierdzą, że zdradziłem poezję dla sztuki prozatorskiej. Wszak „poetyzowałem” od zawsze, a prozą param się zaledwie od trzech lat. Niemniej jestem daleki od bagatelizowania czy wywyższania którejś z tych dziedzin literatury.
Nie masz wrażenia, że poezja jest pisana dla poetów. Często odnoszę takie wrażenie, że wyczuwalna jest tu jakaś rywalizacja, a nie przekaz do czytelnika.
Jeżeli to prawda, że każdy z nas jest poetą, wtedy odpowiedź brzmiałaby twierdząco. Rozumiem jednak intencje twojego pytania. Tu pozwolę sobie na dygresję: pośród prozaików wcale to nie wygląda lepiej. Ludzka natura jest jaka jest, zawsze znajdą się tacy, którzy mają większą siłę przebicia, co nie zawsze przekłada się na poziom literacki. Często poeci zapominają o swym wybraństwie. O tym, że jako boży głupcy zostali obdarzeni „trzecim okiem” i to właśnie oni mają pomóc oceniać świat, oni mają być nośnikiem piękna. Taka była dotychczas rola poezji (w moim skromnym mniemaniu) począwszy od wieków starożytnych. Obecnie, większość twórców zamknęła się w hermetycznej niszy i uprawia ckliwe „dłubanie w duszy” albo ekwilibrystyki słowne, obarczając tym jeszcze nielicznych czytelników. We współczesnym świecie rolę poetów przejęli politycy, dlatego mamy to co mamy. Zazwyczaj w lokalnych społecznościach twórcy parający się słowem nie są szanowani.
Jeżeli kogoś sposobem na „literackie życie”, jest rywalizacja, swoisty wyścig sprinterski, to ja mu życzę powodzenia, ale proszę beze mnie…
Czy przebywanie z innymi pisarzami, poetami nie powoduje, że można zgubić się w swojej prawdzie?
Mój ojciec powiada: „dobrego to i kościół nie zepsuje”. Podobnie myślę jest z przebywaniem w środowisku literackim. Jeżeli poważnie podchodzę do swojej twórczości i jestem autentyczny, to niemożliwym jest zatracenie w cudzych prawdach. Gorzej, gdy mam w tych kwestiach jakieś deficyty. Mogę wtedy usypać kopiec z wątpliwości i usadzić na nim kolegę literata, który w swej „nieomylności” będzie nauczał co i jak. Mnie to nie grozi. Od zawsze byłem heretykiem, mizantropem i outsiderem.
Jestem samotnikiem i w zasadzie unikam spotkań w szerszym gronie pisarzy, poetów z uwagi na to, że mam dość sceptyczne zdanie na temat przyklaskiwania sobie nawzajem. Niestety takie mam odwieczne wrażenie. Tak hermetyczne środowisko rzadko kiedy dopuszcza do siebie czytelnika, a przecież to on jest najważniejszy. Czasami kojarzy mi się to z „kolesiostwem”. Takie spotkania są dla mnie trochę oderwaniem od rzeczywistości, a przecież na niej bazuje prawda.
Możemy zatem podać sobie dłonie. Również jestem samotnikiem i stanie z boku uważam za swoją siłę. Jednak nie unikam szerszego grona pisarzy. Lubię słuchać mądrzejszych od siebie, bardziej doświadczonych… Odbywa się to na zasadzie przesiewania ziarna od plew. Zawsze coś uszczknę dla siebie i ubogacę własne wnętrze. Daleki jestem od idealizowania kogokolwiek i bezkrytycznego przyjmowania „rad”. „Kolesiostwo” o którym wspominasz oczywiście istnieje. Wzajemne przyklaskiwanie również… Jako człek o niewyparzonym pysku nazwałbym to dosadniej… Powstrzymam się jednak ze względu na delikatność mojej rozmówczyni. Przeróżne gildie i towarzystwa wzajemnej adoracji budzą we mnie niesmak. Często skupiają się one wokół osób posiadających dojścia i układy, co nie zawsze idzie w parze z talentem literackim. To oni decydują o hermetyzmie danej grupy, nie zaś wrażliwość na piękno. Obce mi są takie powiązania, choć odczuwam sympatię do niektórych jednostek. Nigdy nie poddam się żadnym modom, założeniom programowym, czy też czyjemuś widzimisię. Piszę jak piszę. W moim przekonaniu nie jest to rewelacja, ale nie jest to też dno. Znam swoje miejsce w szeregu. Tworzę zawsze dla jednego wirtualnego czytelnika, który stoi mi za plecami, kiedy przelewam siebie na papier. Skądinąd wnioskując po licznych recenzjach i pochlebnych mailach z całej Polski, moje pisanie dociera do właściwych uszu. Niestety i w moim przypadku proza ma większe wzięcie, co zapewne Cię ucieszy.
Po co należy się do Stowarzyszeń? Dlaczego pisarz należy do Stowarzyszenia? Czym Stowarzyszenie jest dla pisarza?
Już świat jest tak urządzony, że ludzie się zrzeszają i zrzeszać będą. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, dopóki nie jest ograniczana moja wolność twórcza.
Należę do Związku Literatów Polskich. Dla mnie chłopaczka z prowincji, była to w danym momencie kolejna poprzeczka do pokonania. Bo oto ci, których nazwiska znałem dotychczas z łam prasy literackiej, uznali moją twórczość za wartościową. Kiedy się jeszcze dowiedziałem, że na kilkudziesięciu kandydatów znalazłem się w gronie pięciu przyjętych, poczułem pewien rodzaj satysfakcji. Cóż, nawet taki outsider jak Piotr Prokopiak, daje sobie prawo do odrobiny próżności. Na tym jednak koniec, a przede mną następne poprzeczki.
W konsekwencji wziął mnie pod skrzydła wspaniały oddział poznański, który życzliwie się mną zaopiekował dając tym samym nowe możliwości i nowych przyjaciół. Dlatego nie narzekam.
Czy Stowarzyszenie to nie jest „festiwal racji”?
Nie. Grupy programowe w zasadzie już nie istnieją. Nikt z góry nie decyduje, w co wierzyć, jak pisać, na kogo głosować. Są oczywiście sfrustrowane osobniki, które starają się stworzyć sztuczne podziały, mające korzenie w przeszłości. Dlatego „ci z ZLP” to komuchy, zaś „ci z SPP” to ci prawomyślni. Osobiście takim głupim stwierdzeniom mówię lekceważące: e, tam… Byłem już nazywany masonem, żydem, pedałem, mogę być i komuchem. Takie inwektywy (w ich zamierzeniu) mi tylko pochlebiają. To czytelnik ma znaleźć w moich książkach coś dla siebie, nie zaś ja, mam „szukać” czytelnika poprzez dogadzanie niskim gustom i modom.
Skąd w Tobie potrzeba zagłębiania się w tematy egzystencjalne.
Sięgając głęboko pamięcią wstecz , myślę że taka potrzeba zrodziła się kiedy jako mały chłopiec, stojąc przed lustrem, doznałem przerażającej iluminacji. Nagle dostrzegłem, że ja to ja, że nikt nigdy nie był mną, że nikt nigdy nie będzie mną, że jestem sam wobec nieokreślonej siły rządzącej się swoimi, niezrozumiałymi dla mnie prawami. Pojąłem, iż nikt mi nie da taryfy ulgowej i sam będę musiał odnaleźć swoją drogę. Pojąłem, że odpowiedzialności nie mogę zrzucić na żaden uzurpatorski „autorytet”. Nie ważne, czy jest to papież, polityk, filozof… literat. To pogłębiło oczywiście moją samotność. Jeżeli prawdy, jak ktoś powiedział, będziemy szukać do końca naszych dni. To ja skłaniam się ku przekonaniu, że prawda to nie twierdzenie, osoba, religia… ale prawdą jest szukanie. Jeżeli szukam, rozwijam się, to jestem „w prawdzie”. Jeżeli twierdzę, że znalazłem, to będzie to świadectwem kapitulacji, rezygnacji z pełni człowieczeństwa.
Dlaczego takie książki są zbyt trudne dla czytelnika?
To proste… najzwyczajniej z lenistwa, pójścia na skróty i wiarę w omylnych „nieomylnych”. Praca nad sobą to ciężka orka. Nie łatwiej wcisnąć przycisk „ogłupiacza” i posłuchać jaka dziś „moda na sukces”? Nie łatwiej dowiedzieć się od imperatora w bieli jak mamy wierzyć, zamiast samemu dojść do pewnych twierdzeń? Ludzie szukają drogowskazów, które w całym swym splendorze, odwracają wzrok od ziemi, która może w każdej chwili się rozsunąć odsłaniając gardziel przepaści.
Dopuszczam też możliwość, że nie każdy jest zdolny do filozoficznej refleksji, a jego przeznaczeniem jest bycie jucznym osłem dla różnej maści „autorytetów”, czy to religijnych, czy też politycznych… Nie wiem, może się mylę.
Skąd w nas potrzeba szukania banalności w książkach?
Szczerze powiedziawszy trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo ja takowej nie szukam. Mogę się jedynie domyślać, że tocząc banalne życie, szukamy tej banalności również w literaturze. Czujemy się wtedy „w domu”. Ale już lepiej czytać banały, niż nie czytać w ogóle.
Nie lubimy prawdy? Ja właśnie jej poszukuję w literaturze.
Mogę wyłącznie odpowiedzieć za siebie. Jeżeli prawda jest „szukaniem” (jak wspomniałem) , a ja lubię szukać, szukam, to mogę się nazwać miłośnikiem „prawdy”. Jednakże staram się zgłębiać przede wszystkim siebie, a literaturę (dobrą) traktuję jako odbicie odrębnych światów znajdujących się w ostępach dusz. Podejrzewam, że każdy rodzi się z metafizycznym głodem. Sztuka życia polega na tym, aby (co zabrzmi paradoksalnie) stale go podsycać.
-----------------------------------------------------------------------
Piotr Prokopiak – szczecinecczanin wierny sobie
Piotr Prokopiak to jedyny w Szczecinku członek Związku Literatów Polskich. To autor tomików poezji, zbioru opowiadań oraz powieści. Jest laureatem wielu literackich konkursów w całym kraju. Jego twórczość ukazywała się licznych pismach literackich, a krytycy w znakomitej większości pozytywnie komentują wszystko co wyszło spod jego pióra. Pochodzi stąd, ze Szczecinka, jest nasz. A że nie od dziś wiadomo, że warto doceniać to co swoje, porozmawiałam z Piotrem Prokopiakiem o tym, jaki jest jego styl pisania, ale też jaki jest on sam.
„Wszyscy, którzy znają moją twórczość zwracają uwagę na to, że moje wiersze, moje opowiadania, moje powieści mają w sobie tę mroczność. Z czego to się bierze? Może z braku złudzeń jakie mam co do życia na tym świecie. Raczej jestem pesymistą, rasowym malkontentem. Wynika to również z poczucia samotności, samotności na którą w pewnym sensie sam siebie skazałem. Kolosalne znaczenie ma bagaż doświadczeń. Rozczarowanie co do człowieka, współczesnego świata, w którym żyjemy. Tym bardziej że (co zawsze podkreślam) należę do tzw. straconego pokolenia, czyli ludzi, którzy wkraczali w dorosłe życie na przełomie dwóch systemów. A więc, jak to redaktor naczelny kwartalnika ZNAJ określił, do ostatniego pokolenia, które jako tako pamięta PRL. Wtłaczali nam w głowy pewien światopogląd, a tu na dzień dobry, skończyłem 18 lat i całkiem odmienna rzeczywistość. Jest to w jakiś sposób traumatyczne, z tym, że bardziej traumatyczna wydaje mi się obecna Polska. Dużo moich przyjaciół leży na cmentarzu, dużo się rozpiło, narkotyki, śmierci samobójcze... To nie napawa optymizmem. Do tego dochodzi wszechobecna nędza duchowa i nędza w ogóle, którą przykrywa się kolorowymi etykietami w markecie, stwarzając tym namiastkę luksusu. Nędza duchowa to powierzchowna, korporacyjna religijność naszego narodu, ale też stan szeroko rozumianej kultury. Na przykład pisarz, który ma wydać książkę musi założyć na plecy wór i żebrać, chodzić po sponsorach. Zazwyczaj notable i „promotorzy” kultury opędzają się od niego, jak od upierdliwej muchy. Państwo nie dotuje, a jeżeli już to jest to grono tylko wybranych, wyselekcjonowanych osób. Aby otrzymać stypendium (np. z racji przynależności do ZLP) trzeba najpierw utonąć w bajorze biurokracji. Nie każdy ma w sobie tyle samozaparcia. Problemem też jest brak prasy literackiej w kioskach. Pisma literackie upadają jedno po drugim. Mogę śmiało stwierdzić, iż społeczności lokalne, które nie dbają o swoich twórców, są pozbawione przyszłości. Szczecinek niestety także nie stanowi tu ewenementu. Nie jest tylko naszą małomiasteczkową specyfiką, aby karmić tłumy obciachową, pseudokulturalną śrutą. Tej wypacykowanej pustoty, nigdy nie dopuszczę do swojej niszy, choćbym miał zgnić na barłogu niezrozumienia i potępienia.”
Mój rozmówca sam przyznaje, że liczył na to, że w Szczecinku doczekamy się salonu Empik, bo dzięki niemu byłby większy dostęp do czasopism, przede wszystkim literackich, „ale jednak nadal ważniejsze jest to co włożymy na grzbiet, niż to co włożymy do głowy”. Można by przecież powiedzieć, że dostępne są wydania internetowe, że przecież w sieci jest wszystko, ale Piotr Prokopiak nie uznaje tego typy zastępstw. Jest zwolennikiem wydań papierowych. Fakt, że pisze na komputerze swoje teksty, ale kiedy ma coś przeczytać, woli mieć to wydrukowane.
Czytając twórczość Piotra można zwrócić uwagę na liczne epitety. Jego teksty przepełnione są opisami najdrobniejszych szczegółów, co dla niektórych może wydawać się momentami ciężkie do zakodowania w umyśle i wizualizacji w wyobraźni. Skąd ta tendencja w jego dziełach? „Przede wszystkim jestem poetą, czyli z metaforą jestem za pan brat. Prozą zajmuję się dopiero od dwóch lat i nadal to dla mnie nowe doświadczenie. Jednak od tego sposobu opisu, od tej metaforycznej głębi, nie mogę się jakoś uwolnić. Zresztą odpowiada mi tego typu literatura. Mój idol Bruno Schulz jest uznawany za prozaika, a uważam, że Sklepy cynamonowe - to czysta poezja. W mojej głowie pojawia się obrazek i zaczynam to opisywać. Uwielbiam te labirynty słowne, staram się aby mój język był oryginalny, żeby to była inna proza niż ogólnie dostępna. To jest charakterystyczne dla mojej twórczości, taki jest mój język, środek wyrazu. Staram się pisać o znanych rzeczach, ale w sposób, w jaki nikt dotąd tego nie uczynił. W ten sposób możemy na nowo odkrywać świat realny, jego piękno, jego smak..”
Styl pisania Piotra Prokopiaka jest specyficzny i bezpośredni. Nie brakuje w nim łamania tabu, wulgaryzmów, czy tekstów, które wydają się przekraczać granice przyzwoitości, które każdy czytelnik wytycza sobie indywidualnie. Autor ma tego świadomość. „Ogólnie moje pisanie wzbudza kontrowersje. Zazwyczaj określany jestem jako outsider, który nie trzyma z nikim i z niczym. Nie owijam w bawełnę i często bywały sytuacje, że potępiano mnie. A czy odpowiada mi pozycja outsidera? Taki się urodziłem. Być wiernym sobie, być bezkompromisowym i nazywać rzeczy po imieniu – do tego trzeba mieć trochę odwagi, jak również... twardy tyłek. Jednak prawdziwy artysta musi stać w opozycji do przepastnego nurtu konformizmu i terroru ciemniaków.”
W tekstach Piotra Prokopiaka nie brakuje również ironii i prowokacji i to one uważane są za najbardziej kontrowersyjne. „Nie wszystko co piszę trzeba traktować dosłownie i nie wszystko musi być zbieżne z moimi poglądami. Jeżeli autor pisze kryminał i musi się wcielić w dusze i myśli jakiegoś zboczeńca albo mordercy to nie znaczy, że to są jego myśli. Uciekam się do prowokacji tylko po to, aby potrząsnąć czytelnikiem. Moim zadaniem jest pobudzić do myślenia, oburzanie też jest w to wpisane. Bywały takie momenty, że trochę łagodziłem swoje wypowiedzi, ale zaraz w jakimś stopniu czułem, że robię coś przeciw sobie. Dlatego wolę czasami z przysłowiowej grubej rury dołożyć niż być fałszywym. W zasadzie czytelnicy nie powinni się skupiać na mojej osobie, a wyłącznie na mojej twórczości. Inna sprawa, że wszystkim się nie dogodzi.”
Współcześnie zdarza się, że pisarze tworzą swoje teksty "pod czytelnika", że piszą tak, aby był na to popyt, a słupki sprzedaży rosły. Na szczęście w przypadku naszego rodzimego pisarza tak nie jest. Jest autorem, który za priorytet ma przekazanie siebie poprzez swoje dzieła, ale tylko i wyłącznie w sposób prawdziwy. „Każdy twórca ma „wirtualnego” czytelnika za swoim plecami, zawsze myślę o człowieku, który weźmie moją książkę do ręki i przeczyta. Mimo to staram się przede wszystkim być wierny sobie i nigdy nie piszę pod kogoś, czy (broń Boże) na zamówienie. Oczywiście jestem odpowiedzialny za każde słowo jakie napiszę, na tym polega moja rola. Aczkolwiek są granice, których nie przekroczę.”
***
Nowa książka Piotra Prokopiaka pt. Wzgórze wisielców jest już złożona w wydawnictwie. Jako, że autor ma ogromny sentyment do Szczecinka tytułowe wzgórze jest autentycznym miejscem w naszym mieście w pobliżu cmentarza, gdzie w XVI w. palono czarownice (aktualnie jest tam maszt radiowy). Akcja powieści dzieje się we współczesnym Szczecinku, ale nawiązuje do wieku XVI, do mitologii, czy historii miasta. Opowieść jest fikcyjna, jednak osadzona w prawdziwych lokalizacjach. „Miała być to powieść grozy, ale chyba raczej stworzyłem powieść zgrozy. Temat mi bardzo bliski. Uogólniając bardzo, to książka mówi o złu, jakie jest w każdym człowieku. Pisałem ją w takim (dla mnie prywatnie) mrocznym okresie i to chyba będzie widać. Jest tam dużo smutku, dużo śmierci i dużo o tym złu.”
***
„Moim młodzieńczym marzeniem było zostać kiedyś pisarzem. Kiedy miałem 12-13 lat, już wtedy dużo czytałem co piszą współcześni twórcy. W tamtym systemie, na który tak wszyscy psioczą, kioski były przepełnione prasą literacką. Takie pisma jak: „Życie literackie”, „Kultura”, „Poezja” były dostępne na co dzień. Nie miało to nic wspólnego z polityką Państwa. Książki były tanie, chociaż rozpadające się, ale było dobrze. Mam tę satysfakcję, że udało mi się w jakimś stopniu zrealizować marzenie z dzieciństwa, choć nie do końca zadowala mnie to co napisałem. W innym przypadku, byłoby to świadectwem jakiejś zapaści, śmierci duchowej. Dla dobrego twórcy i to w każdej dziedzinie sztuki, wskazane jest, aby być wiecznie niezadowolonym. Konieczne jest stawianie sobie kolejnych poprzeczek.”
A o czym marzy Piotr Prokopiak teraz i czego mu życzyć? „Bodajże świętej pamięci Borowski powiedział, że dopóki będę mógł pisać - będę żył. Można mi więc życzyć wyciszenia i tego zwykłego, najzwyklejszego świętego spokoju, bo wtedy najlepiej się pisze.”
I tego właśnie życzymy, po stokroć.
Z Piotrem Prokopiakiem rozmawiała Magdalena Uszyło
Strona autorska: www.piotrprokopiak.pl
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wywiad z pisarzem Piotrem Prokopiakiem.
Pańska powieść „Odsypiając przeszłość” odnosi wyraźny sukces. Na portalach i blogach pojawiają się liczne pozytywne recenzje. Czy spodziewał się Pan tak pozytywnej reakcji czytelników?
Owszem, oddźwięk jaki wywołała moja powieść bardzo mnie zaskoczył, tym bardziej, że publicznie „zgrzeszyłem” prozą po raz pierwszy i mam prawo czuć się niepewnie. Choć jednak pojawiają się pozytywne opinie (nie tylko zresztą w Internecie) to daleki jestem od operowania określeniem „sukces”, które w dobie komercjalizacji, a także wciąż mnożących się gwiazd i gwiazdeczek, brzmi w moich uszach zdecydowanie pejoratywnie. Nie mniej cieszy mnie fakt, że „Odsypiając przeszłość” dociera do rąk czytelników i budzi emocje. Żałuję tylko, że poezja nie jest choć w połowie tak popularna jak proza.
Co stanowi Pana natchnienie w pisaniu, tworzeniu?
Tworzenie nie jest dla mnie abstrakcją, ale integralną częścią istnienia. Zostałem postawiony w określonej rzeczywistości, dlatego wszystko co składa się na przynależną mi czasoprzestrzeń pobudza, inspiruje, skłania ku refleksji… Dużo moich utworów powstało z tęsknoty, rozczarowania, ale i ze zwykłej niezgody na świat, który mieni się wszystkimi odcieniami… przerażenia. Mam naturę opozycjonisty, dlatego moje wiersze bardzo często przy powierzchownej lekturze odbierane są jako obrazoburcze, buntownicze i nieokrzesane. Cenzura społeczna, płytkość, utarte myślowe koleiny, odbieranie twórcy prawa do wyrażania siebie w nieograniczony sposób, to przykład rezygnacji z podstawowego atrybutu człowieczeństwa – myślenia. Z tym się niestety borykam na co dzień. Poza literaturą interesuję się szeroko rozumianą duchowością, często sięgam po dzieła z takich dziedzin jak filozofia i teologia. Mój przyjaciel kiedyś wysłał do mnie sms o treści: „twoim zbawieniem jest powrót do przeszłości”. Dużo w tym racji. Mam swoją „Koszałkową 82”, mityczną ojczyznę kiedy byłem szczęśliwy, nieświadomy realiów rządzących światem. Tym bardziej się tam wraca, gdy dorastało się w innej Polsce i spotkało się z okrutną rzeczywistością tej obecnej… Tym bardziej, że wielu przyjaciół odnalazło swoje miejsce dopiero… na cmentarzu.
Jak zaczęła się Pańska historia z poezją? Inicjatywa wyszła od Pana, czy ktoś to zasugerował?
Zaczęło się tak naprawdę na początku lat osiemdziesiątych, kiedy jako mały chłopiec przekroczyłem próg biblioteki. Od razu zrozumiałem, że jestem w miejscu wyjątkowym, tajemniczym, przyjaznym... Zawsze czytałem dużo, a chaotyczny dobór lektur z czasem się krystalizował i ujednolicał. To był okres kiedy kioski zawalone był prasą literacką, mogłem więc na bieżąco śledzić co piszą współcześni. Z czasem dojrzałem do przekonania, że może i ja miałbym coś do powiedzenia… Tu pozwolę sobie na dygresję. Chyba największym błogosławieństwem dla dziecka jest widzieć jednego z rodziców zagłębionego w lekturze. To kształtuje od maleńkości pewien rodzaj sposobu życia. Tak było w moim przypadku. Dziś mój ojciec całkowicie stracił wzrok, a co za tym idzie możliwość czytania, ale jego czytelnictwo kiedy miał się dobrze, w pewien sposób wpłynęło na moje późniejsze. Żałuję, że nigdy nie przeczyta żadnej książki swojego syna.
Kto jest Pana autorytetem jeśli chodzi o poezję? Którego poetę, pisarza czytuje Pan najchętniej? I dlaczego?
Nie lubię słowa „autorytet”. Kojarzy mi się nieodmiennie z nieomylnością, stawianiem na piedestał niedoskonałych ludzi, zbrodniami i krzywdą ludzką, czynioną w imię autorytetów właśnie… Wszyscy jesteśmy tacy sami, można by rzec: „grzeszni”. Szczególnie mierżą mnie „autorytety” religijne. Ludzie uzurpujący sobie prawo do wpływania na innych z wysokości tronów i lektyk. Z podobną rezerwą odnoszę się do autorów literackich. Daleki jestem od idealizowania i swoistej ślepoty, bezkrytycznej akceptacji wszystkiego co wyszło z pod pióra „idola”. W doborze lektur kieruję się wyłącznie własnym gustem. Utwór musi mieć klimat, który mi odpowiada. Stworzyć klimat jest naprawdę trudną sztuką, tu nie wystarczają tanie chwyty lub cwaniactwo, którymi nazbyt często posługują się współcześni pisarze Za tworzących w moim przekonaniu ten szczególny klimat uważam (z klasyków) m.in. Edwarda Stachurę, Jerzego Harasimowicza, Bolesława Leśmiana i… Bruno Schulza. Nie jestem więc oryginalny. Z kolei jeżeli chodzi o współcześnie żyjących, to wyróżniłbym Piotra Bednarskiego z Kołobrzegu. Bez cienia pychy mogę stwierdzić, że najzdrowiej dla człowieka, jeśli sam dla siebie jest autorytetem, początkowym i końcowym punktem wszechświata.
Kiedy planuje Pan wydać kolejną książkę i czy ma Pan już na nią pomysł?
Pomysły wciąż kłębią się w głowie i nie pozwalają spokojnie spać. Kiedy nie piszę jestem nieszczęśliwy. Jednak od pomysłu do realizacji długa droga. Obecnie powstaje powieść i krótkie opowiadania. Jednak jak to często bywa, w każdej chwili może się wszystko zmienić. Na pewno w przyszłym roku będę czynił starania, aby wydać zbiór krótkich form prozatorskich.
Okładka „Odsypiając przeszłość” jest naprawdę świetna. Czy miał Pan jakikolwiek wpływ na wybór takiej oprawy graficznej?
Też mi się podoba. Na wybór oprawy graficznej jak najbardziej miałem wpływ. Tu muszę wspomnieć o Pani Marice Krajniewskiej, z którą wspaniale się współpracowało. Otrzymałem od wydawnictwa kilka propozycji , zdecydowałem się jednak na tę z grafiką mojego serdecznego przyjaciela i wielkiego artysty Wacława Smolenia. Zależało nam, aby zawrzeć jakiś wątek szczecinecki. Budynek „z okładki” naprawdę istnieje i znajduje się na jednej z ulic mojego miasta.
Z którym z bohaterów utożsamia się Pan najbardziej i dlaczego?
To trudne pytanie. Myślę, że w każdej postaci ( może za wyjątkiem Mohera) zawarłem cząstkę siebie, choć o pełnej identyfikacji nie może być mowy Bardzo mnie interesują opinie osób nie znających mnie prywatnie, ponieważ znajomi zaraz doszukują się wątków autobiograficznych, albo czytają powieść przez pryzmat moich poglądów, które mieli okazję poznać bezpośrednio. Powieść starałem się napisać w sposób wyważony i jedna z recenzentek to dostrzegła. Sprawiło mi to ogromna satysfakcję. Wątki autobiograficzne i owszem są. Najwięcej ich zawarłem we wspomnieniach z dzieciństwa narratora opowieści.
Na Pana stronie http://www.trzesiecko.dzs.pl/ pisze, że wyznaje Pan unitarianizm? Czy może Pan czytelnikom przybliżyć to wyznanie?
Unitarianizm polski nie jest wyznaniem sensu stricto, czyli tak jak to się rozumie w potocznym tego słowa znaczeniu. To bardziej ruch, kierujący się filozofią wolności i szacunku dla rozumu ludzkiego. Charakterystyczną cechą jest wiara w jednego Boga (antytrinitanizm) i bezdogmatyczność. W swojej nauce nawiązujemy do Braci Polskich (swego czasu zwanych „sektą filozofów”) wygnanych w wyniku katolicko - protestanckiej nagonki w roku1658 r. W ten sposób Rzeczpospolita wyzbyła się elity intelektualnej, co w dużej mierze przyspieszyło rozbiory. Prorok nigdy nie jest szanowany we własnej ojczyźnie. Idea Braci Polskich rozprzestrzeniła się na cały świat zyskując posłuch i szacunek. Do dziś pozostają symbolem intelektualnej odwagi i wiary. Niestety w Polsce są praktycznie nieznani, a nasze społeczeństwo bardzo powoli dojrzewa do poglądu, że dogmatyczność, powierzchowna religijność, kult przedmiotów, od wieków służyły głównie zniewoleniu, wojnom i przyczyniły do wielu zbrodni przeciw ludzkości. W moim przekonaniu dogmat, jest obelgą wobec Stwórcy, swoistą rezygnacją z myślenia. Bóg obdarzył nas cudownym narzędziem jakim jest mózg. Kto przyjmuje wszystko z góry ( tradycja itp.), nie roztrząsa, nie kwestionuje, nie szuka, ten odrzuca wspomniane narzędzie i tak naprawdę nie ma moralnego prawa mówić o sobie, jako człowieku wierzącym. Więcej informacji znajdzie Pani na portalu www.unitarianie.pl, który prowadzi Cyprian Sajna, bardzo mądry i oddany prawdzie intelektualista. Dodam tylko, że od pewnego czasu ukazuje się unitariański periodyk „Pistis”, w którym to mam zaszczyt zamieszczać swoje tekst.
Jak wygląda Pana zwykły dzień?
Czasem mam wrażenie, że prowadzę dwa życia. To wewnętrzne, głębokie, zawierające odległe wszechświaty we mnie, i to… zwykłe, naznaczone rutyną, bólem egzystencji. Dlatego nie będę nikogo zanudzać kalką szarej codzienności wielu z nas. Może odpowiedź jest trochę wymijająca, ale na co dzień zmagam się z chorobą synka i chciałbym to raczej przemilczeć.
Czy pracę nad książką uważa Pan za trudną? Co sprawiało Panu podczas pisania najwięcej przyjemności a co chciał Pan mieć za sobą najszybciej?
Jak wspomniałem pisanie powieści było dla mnie całkiem nowym doświadczeniem. Nie wiem jak będzie przy następnych, ale „Odsypiając przeszłość” sprawiło mi wiele radości. Najwięcej przyjemności, miałem oczywiście w trakcie poetyzowania. Te zanurzanie się w labirynty słowa… Czy chciałbym o czymś zapomnieć? Chyba nie, choć miałem podczas tworzenia nieprzyjemny przypadek. Otóż jest w powieści scena, gdzie jeden z bohaterów wypowiada się bardzo negatywnie o osobie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ciekawostką jest, ze napisałem ten dialog na dwie godziny przed katastrofą Tupolewa. Poczułem się dziwnie i niepewny swego skonsultowałem się z przyjaciółmi. Za ich radą postanowiłem ów „problematyczny” fragment pozostawić. W pisaniu należy być autentycznym, a tragiczna śmierć prezydenta nie wpłynie na to, że zostaną wykreślone wszystkie negatywne o nim opinie. Jako postać historyczna po kres naszych dni będzie podlegać ocenie, dobrej jak i tej złej.
Rozmawiała Marta Kosmala
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ziemia Szczecinecka nr.1
Dotąd towarzyszyła Ci głównie poezja. Proza w postaci niedawno wydanej książki, zatytułowanej „Odsypiając przeszłość”, zaskoczyła pewnie niejedną osobę obeznaną z Twoją twórczością.
- Sam pomysł napisania książki był przypadkowy. Nagle przyszło mi do głowy, że może mógłbym napisać powieść. Najtrudniej było zacząć. Przez pierwsze dwadzieścia stron strasznie się męczyłem. Potem poszło już lekko. Pisanie książki sprawiło mi dużo przyjemności. Nie wiem, jak będzie przy następnych, ale tę pisało mi się dobrze.
„Odsypiając przeszłość” ukazała się na początku tego roku. Ile czasu minęło, odkąd zacząłeś pierwszy rozdział, do momentu, kiedy powieść trafiła do księgarń?
- Książka ukazała się na początku marca nakładem wydawnictwa „Papierowy Motyl”. Sam cykl pisania trwał pól roku. Z kolei od napisania pierwszego słowa do czasu, gdy książkę po raz pierwszy wziąłem w swoje ręce, minął równy rok.
W powieści dość wyraźnie przebijają wątki autobiograficzne.
- Jestem autorem, więc trochę z siebie, ze swojego życia w opisywanej przeze mnie historii zawarłem. Oczywiście, fikcja literacka przeplata się z tym, co można uznać za autentyczne. Nie chcę zdradzać, które fragmenty dotyczą bezpośrednio mojego życia. Mogę jedynie uchylić rąbka tajemnicy, że główne wątki autobiograficzne pojawiają się we wspomnieniach narratora z dzieciństwa.
Jest coś, co zainspirowało Cię do stworzenia opisanej przez Ciebie historii?
- Miałem w swoim życiu różne problemy. Tak się złożyło, że pewnego razu trafiłem na podobny oddział, o którym mowa w książce. Ludzie, których tam spotkałem i wszystko, co wówczas przeżywałem, pozostawiło trwały ślad w postaci bardzo wielu wspomnień. Oczywiście świat przedstawiony w powieści oraz bohaterowie, mimo że mają swoje pierwowzory, są figurami fikcyjnymi. Nie chciałbym za bardzo akcentować, co jest fikcją, a co nie. Życie nie jest tak ciekawe jak proza literacka. Bez podkoloryzowania i pewnego uatrakcyjnienia nie mogło się obejść. Oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego to zupełnie inny świat. Są tam ludzie bardziej wrażliwi, delikatniejsi, patrzący inaczej niż ogół. Na pewno są to osoby bardziej czułe na otaczającą ich rzeczywistość. Nikt nie znajduje się tam przypadkowo. Aby tam trafić, coś w życiu musi się wydarzyć albo odporność danego człowieka na twardą codzienność musi okazać się mniejsza.
Jest w literaturze ktoś, kogo możesz nazwać swoim autorytetem?
Staram się nie mieć autorytetów. Autorytety kojarzą mi się nieodmiennie z nieomylnością, stawianiem na piedestał niedoskonałych ludzi, zbrodniami i krzywdą ludzką, czynioną w imię autorytetów. Z podobną rezerwą odnoszę się do autorów literackich. Daleki jestem od idealizowania i swoistej ślepoty, bezkrytycznej akceptacji wszystkiego, co wyszło z pod pióra „idola”. W doborze lektur kieruję się wyłącznie własnym gustem. Spośród autorów lubianych przeze mnie wyróżniłbym m.in. Edwarda Stachurę, Jerzego Harasimowicza, Bolesława Leśmiana i Bruno Schulza. Nie jestem więc oryginalny. Z kolei jeżeli chodzi o współcześnie żyjących, to wskazałbym na Piotra Bednarskiego z Kołobrzegu.
Twoja powieść dotarła na krańce Polski. Pojawiają się jej pierwsze recenzje. Jak odbierasz opinie i oceny swoich czytelników?
- Jak na razie „Odsypiając przeszłość” zbiera na portalach internetowych najwyższe oceny. Generalnie książka odbierana jest bardzo pozytywnie. Choć niekiedy zaskakują mnie jej interpretacje. Dzisiaj moja książka żyje już poza mną. Do momentu oddania jej do druku należała do mnie. Teraz już należy czytelników. Najwięcej słyszałem na temat zakończenia, które według opinii odbiorców książki okazało się zaskakujące, nawet enigmatyczne i niejasne. Co mnie zaskoczyło, to interpretacja jednej z postaci. Niedawno dowiedziałem się, że ktoś dojrzał w jednej z drugoplanowych bohaterek… transwestytę. Są osoby, które znajdują w mojej powieści elementy kontrowersyjne. Takie są np. dialogi. Ale osoby chore psychicznie mogą przecież więcej…, zresztą nie ukrywajmy, takie stwierdzenia padają na ulicy, a ja po prostu dobyłem je z ukrycia. Na przykład jeden z bohaterów wypowiada się nieprzychylnie o zmarłym prezydencie Lechu Kaczyńskim. Ciekawostką jest, ze napisałem ten dialog na dwie godziny przed katastrofą Tupolewa. Poczułem się dziwnie i niepewny swego skonsultowałem się z przyjaciółmi. Za ich radą postanowiłem ów „problematyczny” fragment pozostawić. W pisaniu należy być autentycznym, a tragiczna śmierć prezydenta nie wpłynie na to, że zostaną wykreślone wszystkie negatywne o nim opinie. Jako postać historyczna zawsze będzie podlegać ocenom.
Co dalej? Będzie kolejna powieść?
- Piszę krótkie opowiadania. Jedno ukazało się niedawno drukiem w kwartalniku literackim „Znaj”. Czy powstanie kolejna książka? Być może. Na pewno będę dążył do tego, by wydać zbiór krótkich form prozatorskich.
Rozmawiała Magdalena Szkudlarek-Szarkowska
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
|
Każdy czyha na każdego
„Wzgórze Wisielców” to tytuł Twojej najnowszej powieści. Jej akcja nawiązuje do wydarzeń z mrocznych czasów szalejącej w Europie inkwizycji. Skąd pomysł na taką właśnie powieść?
- Tak naprawdę pomysł narodził się przez przypadek. Zainspirowała mnie rozmowa z moim dobrym znajomym. Pomysł na tyle mi się spodobał, że porzuciłem pisanie wcześniej rozpoczętej powieści i zacząłem pracować nad „Wzgórzem Wisielców”.
Mówi się, że jest to powieść grozy, horror. Według Ciebie, z jakim gatunkiem Czytelnik ma do czynienia?
- Pierwotnie miał to być horror, jednak w trakcie pisania powieści zauważyłem, że główny wątek idzie w trochę inną stronę. Okazało się, że fabuła i to, z jakimi wydarzeniami muszą się zmierzyć bohaterowie mają charakter refleksyjny. To bardziej refleksja nad obecnym stanem, w jakim znalazło się nasze społeczeństwo. Myślę, że ostatecznie wyszła raczej powieść zgrozy niż grozy. (Śmiech.)
Pytanie, jaki to gatunek, nie było przypadkowe. Powieść wyraźnie wychodzi poza schemat typowego horroru czy literatury grozy w stylu Kinga czy Poego. Niektóre sceny okazały groteskowe, wręcz komiczne.
- Powieść różnie jest odbierana. A komizm, który rzeczywiście pojawia się w niektórych dialogach i scenach, można potraktować jako mój autorski środek wyrazu. Wydaje mi się, że mój specyficzny humor i język są bardzo charakterystyczne. Najlepiej się czuję w języku poetyckim, w wyrazie poetyckim. Lubię też nawiązywać do rozważań egzystencjalnych, do tajemnic psychologii.
Reasumując, czym jest więc ta powieść?
- Przede wszystkim jest to dla mnie zabawa, ale także zmierzenie się z tematem, który wydaje mi się obcy. Trudno powiedzieć. Może to fantastyka?
Dlaczego Szczecinek? Jest tyle miejsc, których historia związana z paleniem czarownic jest bardziej znana.
- Pierwotnie akcja powieści miała się rozgrywać w całkowicie innym mieście. Sądziłem jednak, że lepiej będzie umieścić całość w znajomych klimatach. Tym bardziej, że bardzo kocham swoje miasto. Wiele mnie z nim łączy. Poza tym znam historię tego miejsca. Od zawsze się nią interesuję. Swojego czasu należałem do Młodzieżowego Koła Przyjaciół Muzeum… Było to w latach 80-tych. Nadmienię tylko, że w Szczecinku paleniem czarownic parali się protestanci, choć wzorce czerpali - wiadomo skąd...
Kluczowym miejscem akcji jest wieża św. Mikołaja, w której dawniej znajdowało się wspomniane szczecineckie muzeum.
- Zainspirował mnie szum, jaki powstał wokół wydarzeń związanych z budową centrum handlowego w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się cmentarz. Wstrząsające było również to, w jaki sposób potraktowano ludzkie szczątki. Część z nich pewnie jeszcze tam jest.
Czy Twoim zdaniem, to miejsce jest nawiedzone?
- Nie. (Śmiech.) Choć w powieści wszystko wskazuje na to, że tak. Nie sądzę, żeby tam jednak straszyło. Absolutnie nie wierzę w takie rzeczy.
Nie tylko miejsca akcji „Wzgórza Wisielców” są autentyczne. Z tego, co wiem, wybrane postacie również. Taki zabieg wymagał na pewno niemałej odwagi.
- Generalnie powieść jest całkowitą fikcją. Choć akcję umiejscowiłem we współczesnym Szczecinku, bardzo chciałem uniknąć podobieństwa wydarzeń i postaci. W takich przypadkach zawsze istnieje obawa, że wymyśloną, literacką kreację ktoś może odebrać jako przytyk albo złośliwość z mojej strony. A to naprawdę nie było moją intencją. Z drugiej strony, w powieści jest jednak kilka autentycznych postaci. Umieściłem je w fabule za ich zgodą. Co ważne, są one jak najbardziej pozytywne.
Niektóre makabryczne wydarzenia umiejscowiłeś jednak w bardzo znanych, wręcz charakterystycznych miejscach Szczecinka, np. na placu Wolności lub w miejskim ratuszu. Nie obawiasz się reakcji mieszkańców, którzy taki zabieg mogą odebrać - różnie?
- Wszystkie wydarzenia, które zostały opisane we „Wzgórzu Wisielców”, są całkowicie fantastyczne, choć nawiązania do XVI wieku wynikają z faktów historycznych. Nie mogę odpowiadać za odczucia innych ludzi. Ufam inteligencji tych, którzy sięgną po książkę.
W jednej z recenzji pojawił się osąd, że książka jest zbyt trudna dla przeciętnego czytelnika literatury sensacyjnej. Myślę, że w tej opinii może być ziarnko prawdy. Dialogi w powieści do najłatwiejszych nie należą.
- Taka opinia mi oczywiście pochlebia. Dialogi, w których postacie poruszają trudne, niekiedy filozoficzne zagadnienia to element charakterystyczny dla mojej twórczości. Zawsze próbuję wpleść w utwór to, w jaki sposób postrzegam świat. Od początku nie chciałem, żeby to była powieść lekka, łatwa i przyjemna, która po przeczytaniu będzie służyć jako podstawka pod chwiejący się stół.
Którą scenę pisało Ci się najtrudniej?
- Najtrudniejsza do napisania była scena erotyczna. Doszedłem do wniosku, że jestem już w takim wieku - w ubiegłym tygodniu ukończyłem 40 lat - że mogę pisać już bez krępacji o wszystkim. Postanowiłem więc zmierzyć się z tym tematem. Próbowałem napisać coś nowego. Ale czy mi wyszło? Nie wiem. Ocenić muszą Czytelnicy.
Powieść można interpretować na różne sposoby. Jedna ze ścieżek interpretacyjnych prowadzi do niezbyt optymistycznych wniosków na temat ludzkiej natury. Chciałeś sprowokować Czytelnika do myślenia i do zmian?
- Jak najbardziej. Uważam, że nasze społeczeństwo po przemianie ustrojowej całkowicie się zagubiło. Stało się swoistym żerem dla różnej maści manipulatorów, religijnych, politycznych, czy też biznesowych. Wszechobecny strach doprowadził do tego, że zacytuję jednego z bohaterów powieści: "Każdy czyha na każdego".
Czy „Wzgórze Wisielców” jest książką dla wszystkich? Może jest jakaś grupa, której byś ją szczególnie polecił lub odradził?
- Ta powieść na pewno jest dla ludzi o nieskostniałych poglądach. Dla ludzi, którzy lubią myśleć, którzy nie bulwersują się tylko dlatego, że im się coś nie podoba. Dla tych, którzy są skłonni do jakiejś refleksji, nawet jeśli nie akceptują racji, które zostały wyłożone. Oczywiście nie wszystko, co jest zawarte w powieści należy utożsamiać z tym, że ja tak myślę. Nie każda opinia jest tą, którą podzielam.
Czy ta książka będzie zrozumiała dla kogoś spoza Szczecinka?
- Otrzymuję bardzo dużo maili od ludzi całkowicie mi nieznanych, mieszkających w różnych miejscach. Z korespondencji tej wynika, że powieść jest raczej pozytywnie przyjmowana. Wiadomo, że inaczej jest odbierana w Polsce, a inaczej przez mieszkańców Szczecinka. Oczywiście, znajdą się tacy, którzy będą odnajdywać tutaj znajome miejsca, a także - szukać moich przytyków, których oczywiście nie ma.
Pierwsze spotkanie z Czytelnikami, poświęcone powieści, masz już za sobą. Odbyło się ono jednak nie w Szczecinku, ale w… Poznaniu.
- Tak. Jestem członkiem Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Wspomniany oddział postanowił mnie po prostu zaprosić. Kiedy takie spotkanie odbędzie się w Szczecinku? Nie wiem. Moja poprzednia powieść także nie doczekała się takiego spotkania. Osobiście wolę, żeby mnie czytano, niż słuchano. (Śmiech.)
Pracujesz już nad czymś nowym?
- Wspomniałem, że pewien pomysł porzuciłem ze względu na „Wzgórze Wisielców”. Jeśli nie pojawi nic nowego, to do niego powrócę. Za wcześnie jednak, żeby o tym mówić. Dopuszczam też fatalistyczną myśl, że być może "Wzgórze Wisielców" pozostanie moją ostatnią książką.
Będziesz kontynuował swoją przygodę z fantastyką? Czy może inny gatunek jest Ci bardziej bliski?
- O ile Swarożyc i różne komplikacje w moim życiu pozwolą, to oczywiście będę pisał, gdyż chyba to umiem najlepiej robić. Myślę jednak, że "przygoda z fantastyką" zakończy się na "Wzgórzu Wisielców". Zdecydowanie lepiej się czuję w psychologii i filozofii egzystencjalnej.
Rozmawiała: Magdalena Szkudlarek-Szarkowska